Czuję się, jakbym narodził się na nowo. Uczę się smarować kromki masłem, kroić warzywa i owoce. Wszystkim się chwalę, że sam zrobiłem sobie kanapkę i ją zjadłem, dzwonię do rodziców, brata, każdy się cieszy, jakbym co najmniej wszedł na Mount Everest.
Rafał Miszkiel, Porażony życiem. Jak wyjechać z piekła
Dopijam kawę, nie cierpię fusów. Potrzebuję już być u siebie. Mieć swój kubek i wziąć prysznic. U siebie. Uśmiecham się do lusterka, podkręcając rzęsy. Czyżby wynajmowana kawalerka w mieście, za którym nie przepadam, to było u mnie?
Obywatelka świata. Ostatnio wiecznie na walizkach i z biletem w apce. Sama tak wybrałam, ale muszę trochę ponarzekać. Swoje kubki zostawiam wszędzie. Czasem nawet dostaję. Jeden czeka we Wrocławiu, różowa Monroe zalotnie wychyla się ze spodka w Warszawie, a biała pielęgniarka wyciąga ziarenka w Chorzowie. Są jeszcze mniejsze miasta i wsie. Najlepszy kubek jest u Mietka na stajni, taki z koszyczkiem i odrobiną sierści.
Jakoś doprowadziłam się do ładu, czekam na przystanku na busa. Oprócz setki specjalizacji przydałoby mi się prawo jazdy. Stwierdzam tak po prostu czekając. Ale może wtedy nikt by się nie dosiadał i nie poznałabym tylu ludzi. A co człowiek to historia.
Wsiadam. Nie spodziewałam się tylu oczu wpatrzonych w dziwną, nową panią. Kto to, po co z nami jedzie, cicho, spytam się, ładna– słyszę gdzieś głosy dochodzące za mną. Dzisiaj odwiedzę miejsce, które staje się coraz ważniejsze na mojej mapie kluczowych punktów. Byliście tam ze mną równo rok temu. Jeśli nie pamiętacie albo jesteście nowi to zachęcam się najpierw zapoznać z tym materiałem
Zabieramy po drodze jeszcze kilka osób i dojeżdżamy na miejsce. Widzę w niektórych oczach blask. Cieszą się, że tu są i spędzą kilka godzin wykonując różne aktywności.
Głównym celem takich miejsc jest próba ponownej aktywizacji zawodowej osób z różnymi niepełnosprawnościami, rozwijanie ich umiejętności, uczenie nowych, rozwijanie zainteresowań, nauka życia w społeczeństwie, pomoc rodzicom i prawnym opiekunom w zarządzaniu czasem. Przykładowo w Proszówkach uczestnicy mogą być w wielu pracowniach, które spełniają wymienione wyżej wartości.
Pracownia gospodarstwa domowego, plastyczna, ceramiczna, krawiecka, rehabilitacyjna, technik różnych, ślusarska czy też poligraficzno-komputerowa to nie tylko miejsca, w których można czegoś się nauczyć, ale również spotkać z drugim człowiekiem. Dla każdego z nas relacje są niezwykle ważne. Nigdzie nie spotkałam się z bardziej empatycznymi i wyspecjalizowanymi w swojej dziedzinie osobami jak terapeutami i opiekunami właśnie w tych poszczególnych pracowniach.
Zachęcam raz jeszcze do zajrzenia do wspomnianego artykułu, gdzie jest umieszczony wywiad z kierownikiem placówki, pracownikami oraz samymi uczestnikami, abyście mogli przyjrzeć się z ich perspektywy temu miejscu i jemu podobnym. Bez tego może być trudniej zrozumieć, dlaczego takie miejsca są ważne, nawet jeśli sami nie mamy w rodzinie lub otoczeniu osób z niepełnosprawnościami.
Chcę zobaczyć jak rozwinęli się przez ten rok, kiedy mnie tu nie było. To tutaj również podejmę się praktyk psychologicznych. Czekam z niecierpliwością na te wszystkie zaległe historie i odwiedzenie pracowni, a w międzyczasie dowiaduję się, że wczoraj odbyła się coroczna aukcja.
Zainteresowanie akcją przerosło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Obecność przedstawicieli samorządu, powiatowego i miasta Bochni oraz wielu lokalnych przedsiębiorców stworzyło niesamowitą atmosferę rywalizacji o pięknie wykonane prace, a niektóre z nich dodatkowo opatrzone dedykacjami i życzeniami m.in. prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, premierów Donalda Tuska, Władysława Kosiniaka- Kamysza, marszałek Senatu Małgorzaty Kidawy- Błońskiej, ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Kierownik WTZ Edward Firek przywitał przybyłych gości i przedstawił krótką informację jak wykorzystano środki uzyskane w poprzednim roku. Aukcję poprowadzili pani Ewa Rachfalik i pan Adam Korta- Starosta Bocheński.[1]
Ogółem z licytacji prac i wolnej sprzedaży udało się zebrać kwotę około 150 tys. zł, ale są to dane wstępne, szacunkowe. Nadal też można nabyć prace wykonane przez uczestników w ramach tzw. wolnej sprzedaży w siedzibie WTZ w Proszówkach.
Co zrobią z tymi funduszami?
I tutaj poznaję kolejną ciekawą inicjatywę, która jest realizowana przez Fundację Ochrony Zdrowia Inwalidów, której siedziba mieści się w Warszawie, a na aukcję przyjechał jej wiceprezes zarządu Szymon Sroczyński.
Po transformacji z 1989 r. likwidator Centralnego Związku Spółdzielni Inwalidów, mecenas Tadeusz Stawski, powołał do działania Fundację Ochrony Zdrowia Inwalidów. Rozpoczęcie działalności FOZI datowane jest na 12 lipca 1991 roku, kiedy to dokonano jej formalnej rejestracji sądowej. Przez lata swojej działalności, Fundacja Ochrony Zdrowia Inwalidów była i jest organizatorem corocznych turnusów rehabilitacyjnych dla osób niepełnosprawnych, ze szczególnym uwzględnieniem byłych i obecnych niepełnosprawnych pracowników spółdzielni inwalidów.[2]
Obecnie jednym z kluczowych działań fundacji jak wywnioskowałam z rozmowy z wyżej wymienionym panem, jest wysyłanie na turnusy rehabilitacyjne osób niepełnosprawnych do różnych zaprzyjaźnionych ośrodków, które znajdują się w malowniczych zakątkach Polski, co z pewnością również pozytywnie wpływa na uczestników. Oprócz tego fundacja pomaga w wyjątkowych sytuacjach, jak np. pomoc w ubiegłym roku kilkudziesięciu podopiecznym w zakupie sprzętu np. AGD po powodzi, która miała miejsce na Dolnym Śląsku.
Pan Szymon jest prawnikiem, z resztą tak samo, jak obecny prezes fundacji. Zazwyczaj taką tematyką zajmują się osoby np. po arteterapii, a tymczasem ktoś, kto mógłby skupić się tylko na zawrotnej karierze w kancelarii, chce pomagać innym. Pytam z nieukrywaną ciekawością dlaczego?
To są wzruszające, ulotne momenty, które pojawiają się za każdym razem, kiedy zjawiają się uczestnicy w siedzibie i dziękują nam za pobyt w jakimś miejscu. Widać, że są szczęśliwi, pokazują zdjęcia, są szczerzy w swojej opinii i taki turnus wspomógł ich w codziennym funkcjonowaniu. To jest nieocenione przeżycie, dlatego chcemy również tutaj się realizować. Ta swego rodzaju symbioza napędza nas do dalszego działania.
Zaraz będę zamykać drzwi do gabinetu i słuchać historii podopiecznych z wrażeń nabytych na wycieczkach, jak spędzą wakacje, co u nich słychać, z czym się zmagają. Ale zanim zamknę za sobą drzwi, chcę Was zostawić z pewną refleksją.
Rozpoczęłam cytatem z książki chłopaka, który niejako na własne życzenie stał się niepełnosprawny. Wspiął się po drutach wysokiego napięcia i został porażony prądem, stracił dwie kończyny i porusza się na wózku. Jak sam przyznaje, teraz zrobienie sobie śniadania jest nie lada wyczynem i zaczął paradoksalnie doceniać bycie tu i teraz tworząc choćby prosty posiłek. Miałam okazję przypatrzeć się jak działa pracownia gospodarstwa domowego, gdzie uczestnicy po prostu kroją warzywa, gotują na miarę swoich możliwości, pieką drożdżówki, sprzątają. Ile im to sprawia nieraz trudności, ale też satysfakcji. Ile razy terapeutka musi powtarzać to samo każdego dnia tej samej osobie, a mimo tego robi to bez krzty niecierpliwości czy irytacji. Cudowna sztuka mindfulness. Zamiast wydawać krocie na naukę z mistrzami, polecam przejść się, chociaż na kilka godzin wolontariatu i zobaczyć w praktyce ile może znaczyć dla kogoś przyrządzenie samodzielnie posiłku.
A drugą kwestią jest to, że na biurku czeka na mnie kawa. Idealna. Taka, jaką lubię. Nie jest z najdroższej restauracji z widokiem na centrum Barcelony. Jest rozpuszczalna, w kwiecistej filiżance, z malowanym spodeczkiem. Obok talerzyk z ogromnymi kawałkami ciasta. Wiecie, dlaczego jest taka dobra? Bo doprawiona prawdziwą troską o drugiego człowieka.
Być może to czas i tutaj zostawić jakiś swój kubek…
Autorka: Karolina Strzelczyk-Weichert